mik.zajaczkowski mik.zajaczkowski
4679
BLOG

Anatomia upadku

mik.zajaczkowski mik.zajaczkowski Polityka Obserwuj notkę 124

Wynik wyborczy Platformy Obywatelskiej nie jest porażką. To klęska. PO miała w ręku wszystkie instrumenty by polską scenę polityczną zdominować na więcej niż dwie kadencje. Zaprzyjaźnione, a w zasadzie usłużne media, ogromne fundusze z Unii Europejskiej, które rocznie stanowiły blisko trzykrotność budżetu Polski, a także, a może przede wszystkim patologiczne grupy interesów, które wokół państwowych konfitur utkały swoje kokony, drenując publiczne środki za przyzwoleniem platformerskich i peeselowskich decydentów.

Trudno wskazać dokładnie jeden moment, który można uznać za punkt przełomowy dla tej tragikomicznej klęski. PO doskonale zamiatała pod dywan kolejne afery, począwszy od afery hazardowej, którą z punktu widzenia public relations i zarządzania kryzysem należy uznać za majstersztyk. Tragedia Smoleńska nie osłabiła nawet na moment poparcia dla partii Tuska. Po zwycięstwie Bronisława Komorowskiego w przyspieszonych wyborach prezydenckich  Platforma straciła ostatnią wymówkę,  by twierdzić, że nic nie da się zrobić. Owszem, politycy PO zrzucali jeszcze w niektórych momentach winę za zaniechania w realizacji obietnic na koalicjanta, ale nikt rozsądny nie traktował tego typu wypowiedzi na serio. PSL usadowił się w strukturach samorządowych oraz w spółkach skarbu państwa i był bardziej zdyscyplinowany niż duża część klubu parlamentarnego PO. Władza i korzyści z niej wynikające zaczęły psuć, rozleniwiać i po prostu wypalać rządzącą formację.

Taśmy prawdy

Platforma zgrabnie zamiatała pod dywan kolejne afery, ale ten dywan też miał swoje granice. Taśmy z restauracji „Sowa i przyjaciele” ukazały szereg patologii nie do zamiecenia. Prorządowe media próbowały sprawę wyciszyć, nagrani politycy usiłowali narzucić narrację przedstawiającą ich jako ofiary przestępstwa, jednocześnie siebie kreując na „zatroskanych państwowców”. Jednak fetor był zbyt duży do przezwyciężenia. Ze wszystkich taśm przeciętny Kowalski zapamiętał przede wszystkim legendarne już ośmiorniczki i rachunki jakie służbowymi kartami płacili w restauracji Sikorski, Sienkiewicz, Rostowski, Bieńkowska, Wojtunik, Nowak, Graś i wielu innych. Wielomiliardowe przewały są dla wielu Polaków ledwo wiążących koniec z końcem zbyt dużą abstrakcją. Zdecydowanie bardziej zbulwersowały ich właśnie horrendalne wydatki i wypowiedzi typu „za 6000 złotych to pracuje albo złodziej albo frajer”. Skala schorzeń i wynaturzeń ekipy rządzącej była niewyobrażalna dla zwykłego człowieka.

Dezercja Tuska

Donald Tusk jest wybitnym politykiem. Tego nie można mu odmówić. Oczywiście wybitny polityk nie musi być wielkim mężem stanu, ale nie o tym tu mowa. Tusk od początku drugiej kadencji grał o swój wyjazd do Brukseli. Subtelnie na taśmach zdefiniował to Paweł Graś. „Donald chce się odciąć od tego syfu i chce iść na Van Rompuya”. Nic dodać, nic ująć. Abstrahując od teorii odnoszących się do ceny jaką Polska musiała zapłacić za stanowisko dla Tuska, trzeba zwrócić uwagę na kolejne istotne dla upadku PO zjawisko. Platforma Obywatelska była dla Tuska drabiną, po której miał wspiąć się na najwyższe unijne stanowiska. Po dwóch wielkich porażkach, czyli po 2005 roku, Tusk zaczął tę drabinę budować na poważnie, po swojemu. Była to konstrukcja bardzo odważna, ale niezwykle krucha. Tusk usuwał swoich największych przeciwników. Jan Maria Rokita, Andrzej Olechowski, Maciej Płażyński – to najgłośniejsze przykłady ofiar wewnątrzpartyjnej walki. Do tych nazwisk miał dołączyć również Grzegorz Schetyna, dla którego Tusk przygotował w zasadzie polityczną egzekucję, ale jakimś cudem wyrok nie został wykonany. Jednostki silne, zręcznych i utalentowanych polityków Tusk zastępował miernotami, których jedynym atutem była wierność i lojalność. W ten właśnie sposób na dwa najważniejsze stanowiska w państwie Tusk wypromował Bronisława Komorowskiego i Ewę Kopacz, którzy pod jego nieobecność sromotnie przegrali wszystko, co można było przegrać. Platforma bez Donalda Tuska okazała się żałosną wydmuszką. Kwestią dyskusyjną pozostaje, to czy Tusk ma jeszcze po co i do czego wracać po unijnej przygodzie.

Tragiczne kampanie

5 stycznia 2015 roku w programie Tomasza Lisa Adam Michnik wypowiedział pamiętne zdanie związane z Komorowskim, pijaną zakonnicą w ciąży, poruszającej się na wózku inwalidzkim, w dodatku potrąconej na przejściu dla pieszych oraz szansą na zwycięstwo Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich. Nie chcę się znęcać nad Michnikiem, ale to zdanie jest symbolem oderwania od rzeczywistości obozu platformy. Wydawać by się mogło, że nie da się przeprowadzić gorszej kampanii wyborczej niż ta jaką zorganizował sztab Bronisława Komorowskiego. Pomijając co najwyżej niskie walory intelektualne samego kandydata, wybory prezydenckie i tak były dla PO nie do przegrania. Sztabowcy Platformy nie wyciągnęli jednak z tej klęski żadnych wniosków. Przed wyborami parlamentarnymi straszenie Macierewiczem, Kaczyńskim i IV RP urosło w ich wykonaniu do granic absurdu. Symbolem degrengolady była jeżdżąca koleją i wąchająca apetyczne kotleciki premier Ewa Kopacz. To nie mogło się udać. Głównym architektem tej pięknej katastrofy był nie kto inny jak Michał „Misio” Kamiński. Gotów jestem uwierzyć, że działał on pod przykrywką jako agent Prawa i Sprawiedliwości, bo trudno o drugi tego typu sabotaż w dziejach polskiej polityki. Jeszcze innym symbolem zagubienia PO było poparcie tej partii w wyborach do senatu dla Romana Giertycha, o którym jeszcze w 2006 roku młodzi działacze PO krzyczeli w ten oto sposób: „Giertych do wora, a wór do jeziora”. Platforma jesienią 2015 roku była karykaturą samej siebie z 2007 i 2011 roku.

"Pycha kroczy przed upadkiem"

Nie sposób nie zgodzić się z Rafałem Ziemkiewiczem, który klęskę PO przewidział już pod koniec sierpnia tego roku, wydając książkę o tytule będącym jednocześnie diagnozą stanu rzeczy w Platformie. W 2007 roku ta partia rozbudziła w wielu Polakach aspiracje i nadzieje. W 2011 roku PO swój kredyt zaufania prolongowała, ale w żaden sposób nie potrafiła go w ciągu następnych czterech lat spłacić. „Hybris”, czyli grzech pychy zgubił Platformę. Ewa Kopacz miałaby w gruncie rzeczy jeszcze wiele do popsucia, bo pomimo klęski, 23,6% poparcia to i tak bardzo dużo. Jednak po dzisiejszym żenującym show w czasie składania dymisji, partyjni koledzy pokazali jej miejsce w szeregu. 

 

 

 

"Pycha kroczy przed upadkiem" - to tytuł książki Rafał Ziemkiewicza, która stanowi swoistą historię upadku tejże formacji. 

 

Wichrzyciel, nonkonformista, moher, orędownik IV RP, pisowski hejter-wolontariusz, kołobrzeżanin mieszkający w Poznaniu, piłkarski maniak i ogólnie wielki fan sportu w każdej postaci. Więcej czytam niż piszę, ale lubię od czasu do czasu zaorać jakichś imbecyli z parciem na władzę i do mediów.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka